Podróż nr 1
Wychodzimy
ze spokojnego dziedzińca ośrodka dla chłopaków ulicy w Limie. Zderzamy się z
ulicznym chaosem. Zanim zdążę przetrzeć oczy ksiądz Ryszard już wsadza nas do
złapanej nie wiadomo jak białej-kiedyś-taksówki. Ruszamy z piskiem w
akompaniamencie setki klaksonów. Szybko odbijamy w bok. Przed oczami migają nam
krwisto-złote i niebiesko-trawiaste domy. Kolorów przybywa jak w kalejdoskopie,
jakby starały się nadrobić coraz bardziej natarczywy brak dachów, szyb w oknach
i resztek zasad ruchu drogowego.
W
samochodzie Radio Felicidad wykasłuje latynoskie rytmy. Za oknem, przy stoisku
wielkości i barwy brudnej walizki, ojciec z córką zajadają się czymś w kolorze
ananasa i konsystencji kotleta. W samochodzie złote frędzle narzuty i
cukierkowy różaniec bez połowy koralików bujają się w rytm hamulców. Za oknem
kamień ustępuje miejsca ścianom z falistej blachy.
Wydrapany
na tylnej szybie napis „Jesús” będzie mi się śnił po nocach.
Podróż nr 2
Na
boisko pełne chłopaków zajeżdża błyszcząco czarne subaru. Szyba w oknie z
gracją znika, przed naszymi oczami pojawia się jak zawsze uśmiechnięty padre
Rafael. Już po chwili porywa nas na imieniny swojej cioci. Odbieramy jego mamę,
która obściskuje nas jakbyśmy wróciły po długiej nieobecności do domu. W
głośnikach Strauss, w naszych rękach czekoladowe ciasto obsypane wiórkami
kokosowymi. Kierunek – południe Limy, tam gdzie domy mają szyby, a pani ze
skórzaną torebką pod pachą spaceruje z przystrzyżonym pieskiem po równie
przystrzyżonym trawniku. Podczas kolacji rozmawiamy z 13-letnim Arturo po
angielsku, bo bardzo to lubi, i prosi nas kilka razy, by o nim nie zapomnieć.
Pijemy herbatę z porcelanowych filiżanek w kwiatki i grzejemy się w cieple
domowej atmosfery.
Tutaj
Jezusa nie wydrapuje się na szybie. Tu się go nakleja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz