Zaczęło
się już po północy od zielonej tablicy w jadalni, kilometrów kolorowych wstążek
przyczepionych do wózka i papierowych kotów na klamerkach do bielizny. Nasz
Anioł Stróż miał w tym swój udział, budząc nas w ostatniej chwili na Mszę
Świętą o 6:45.
Potem oratorium poranne. Pięć
razy prześpiewana po hiszpańsku „Barka”, w tym trzy razy pod hasłem „Ostatni
raz, Senorita!”. 30 papierowych serduszek rozsianych po całej auli na różnym
etapie malarsko-literackim. Wiecznie hiperaktywny Chici na podłodze koloruje swój
kawałek serduchowego łańcucha w rytm dyndających nóg. Aldair cały dzienny zasób
energii przeznaczonej do dokuczania kumuluje na zadaniu domowym, aby zdążyć
jeszcze przygotować swoje serce. Potem jeszcze dwa maratony przebiegnięte w
poszukiwaniu tych, co to wspaniałomyślnie poszli „sprawdzić, czy ksiądz już nie
idzie”. Na szczęście to profesjonaliści i w momencie przybycia gościa stanęli
na wysokości zadania.
Dalej - uroczysty obiad. Tablica
rejestracyjna na wózku „ALCI 2013” przyprawia wszystkich o ból brzucha i to
bynajmniej nie od niestrawnego jedzenia. Zegar daje sygnał do startu i o 14:15 jesteśmy
znowu w oratorium. Szkoda, że tylko my. Wciąż w eleganckich ciuchach ruszamy do
szkoły w poszukiwaniu naszych codziennych pomocników. Spotykamy Mary, która
uruchamia tryb „tylko spróbuj się sprzeciwić” i po 5 minutach mamy już 10 osób
do pomocy.
Oratorium startuje. Jeszcze urodzinowy
poczęstunek, najbardziej zafałszowane sto lat, w jakim uczestniczyłam, rzadki
gość w postaci idealnej ciszy podczas przemowy księdza, pudding, galaretki i
lizaki, po których połowa nie chciała jeść obiadu. A potem to już jak zawsze. Brigitte
gubi swój telefon i po pół godziny płaczu znajduje go w torbie koleżanki. Alex
i Brayan prześcigają się w pytaniach o sakrament małżeństwa, nie wiem czy z ciekawości
czy bardziej z niechęci ćwiczenia tabliczki mnożenia. Chłopcy z czwartej klasy
krzyczą, że już chcą katechezę o Dominiku Savio, bo im się nudzi, a Erick, jak
balsam na mą duszę, notuje każde słowo. Carlota wykrzywia swoją okrągłą buzię i
piszczy „nie wyjeżdżaj!” gdy ktoś ją uświadamia, że jesteśmy tu tylko na rok –
tłumaczenie, że przecież jeszcze 9 miesięcy niewiele dało. 16-letni Carlos, robi
wszystko, żeby jak najbardziej opóźnić moment zamknięcia oratorium, bo nie chce
wracać do pustego domu, i tylko męska duma nie pozwala mu pokazać, jak się
cieszy, gdy mówię „mój synku” wyprowadzając go za bramę.
Urodziny księdza Alci’ego.
Zastanawiam się tylko, kto tego dnia dostał więcej prezentów – on czy ja. I
choć te moje rozpakowywało się trudniej – zawartość wynagrodziła wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz