Każdego dnia dostaję do ręki garść ziaren.
Ziarenko siły miętolę w palcach, gdy z powiekami
zroszonymi snem i z bladym wspomnieniem Mszy Świętej o 6.45 idę do bramy, przy
której czekają już drepczące z niecierpliwości dzieci. Z szerokimi uśmiechami
gotowymi do dawania powitalnych buziaków.
Przeżuwam dokładnie ziarenko cierpliwości, gdy Isis
po raz setny wybiega z krzykiem z sali bez pytania i trzeba ją gonić po Bosconi
w atmosferze stadionowego dopingu reszty auli.
Ziarenko nadziei wciskam w zaciśniętą pięść Roxany,
która z oczami iskrzącymi się od łez i zawsze obecnym na jej buzi uśmiechem opowiada
o swoim młodszym rodzeństwie, ciężko chorej mamie i braku pieniędzy na
operację.
Podrzucam wesoło ziarenko radości, gdy zwykłe
przytulenie Shantal kończy się turlaniem się po ziemi z bólem brzucha od
śmiechu.
Ziarenko zrozumienia wrzucam do kieszeni, gdy
jedyne wolne półtorej godziny w ciągu dnia spędzam z księdzem na kupowaniu
benzyny.
Z rozczuleniem przyglądam się ziarenku czułości,
gdy Paolo prosi o wytłumaczenie mu matematyki mimo, że doskonale ją rozumie. Każdy
pretekst dobry, żeby się przytulić i podziękować.
Ziarenko wiary dzielę na pół, gdy podczas Drogi
Krzyżowej w kaplicy 11-letni Sixto pyta się mnie, kto to jest ten mężczyzna na
obrazku. Stacja XI – Pan Jezus przybity do Krzyża.
Pan Bóg pozwala pustyni wydawać owoce. Ale do
siania ma tylko nasze ręce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz