Pan Bóg
przeprowadził się na slumsy.
Z całym
dobytkiem na szczekającej przyczepce ruszył na pustynię. Minął ostatnie drzewo
po prawej, z rozpędu pokonał śmieciowy kanion z dwoma zesztywniałymi kotami po
lewej. Zgrabnym slalomem wyminął tęczowo wyprażone sterty niewiadomo-czego. W dwa
dni sklecił domek z blachy i sprytnie zaplecionej suszonej trawy. Ściany wytapetował
kolorowymi gazetami – zapach takiego luksusu dobrze się komponuje z osiołkiem
czekającym przed wejściem.
Pan Bóg
mieszka na slumsach.
Uwielbia orzeźwiająco
chłodne poranki tchnące nadzieją. Rozczulają go zachody słońca, gdy ogląda je z
piaskowo-śmieciowych gór, obwieszony dziećmi krzyczącymi mu do ucha. Wtedy
nawet wszy mu niestraszne. Nerwowo przygryza palce, gdy widzi wracających po
zmroku do domu sąsiadów. Czasami zasypia trochę niespokojny, przy kołysance z
wystrzałów.
Pan Bóg
każdego dnia spaceruje po slumsach.
Uczy dzielić
się swoimi pięcioma ciastkami z tygodniowego przydziału. Rozdaje żółte ulotki
zapraszające na niedzielną Eucharystię. Zaczepia dzieci, aby wśród śmiechu i
łaskotania przemycić zaproszenie do Oratorium. Otoczony grupką głodem zaspanych
psów odwiedza i błogosławi domy. Umierającą młodą kobietę czule głaska,
wysłuchuje i spogląda kątem oka na trójkę jej dzieci. Przymierającego z głodu
ojca rodziny karmi nadzieją.
Pan Bóg kocha
slumsy.
A ta miłość jest zaraźliwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz