sobota, 31 sierpnia 2013

Wszystko płynie

Każdy dzień w Bosconii NAPEŁNIA się powoli.
Ciepłymi i trwającymi wiecznie uściskami dzieciaków na powitanie.
Rymowankami podczas skakania przez sznur.
Próbami ukrycia zadania domowego podczas nauki.
Narzekaniem podczas obiadu, bo makaron ma nie ten kolor co trzeba.
Przekręcaniem słów podczas tłumaczenia schematu rozmnażania się bezkręgowców.
Siniakami podczas meczu piłki nożnej.
Buziakami i krzyżykami na czole na pożegnanie.

Ale moment. Bo przecież na koniec przybiega Miquel.
Ten, który ma 10 lat i przytula się przy każdej okazji. Ten, który ogląda dokładnie moje dłonie. Który znika na chwilę, by zaraz przybiec i patrząc głęboko w oczy powiedzieć „boję się”, choć nie jest w stanie powiedzieć czego. Ten, który jest mistrzem siatkówki i dzielnie dowodzi całą 10-letnią drużyną, a w wolnych chwilach wypytuje o rodzinę i najbliższych, marszcząc z niezrozumienia brwi.

To właśnie on przybiega i krzyczy: „Do zobaczenia jutro na Mszy Świętej!”

I wtedy się PRZELEWA.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Dwie wersje Jezusa

Podróż nr 1
Wychodzimy ze spokojnego dziedzińca ośrodka dla chłopaków ulicy w Limie. Zderzamy się z ulicznym chaosem. Zanim zdążę przetrzeć oczy ksiądz Ryszard już wsadza nas do złapanej nie wiadomo jak białej-kiedyś-taksówki. Ruszamy z piskiem w akompaniamencie setki klaksonów. Szybko odbijamy w bok. Przed oczami migają nam krwisto-złote i niebiesko-trawiaste domy. Kolorów przybywa jak w kalejdoskopie, jakby starały się nadrobić coraz bardziej natarczywy brak dachów, szyb w oknach i resztek zasad ruchu drogowego.
W samochodzie Radio Felicidad wykasłuje latynoskie rytmy. Za oknem, przy stoisku wielkości i barwy brudnej walizki, ojciec z córką zajadają się czymś w kolorze ananasa i konsystencji kotleta. W samochodzie złote frędzle narzuty i cukierkowy różaniec bez połowy koralików bujają się w rytm hamulców. Za oknem kamień ustępuje miejsca ścianom z falistej blachy.
Wydrapany na tylnej szybie napis „Jesús” będzie mi się śnił po nocach.

Podróż nr 2
Na boisko pełne chłopaków zajeżdża błyszcząco czarne subaru. Szyba w oknie z gracją znika, przed naszymi oczami pojawia się jak zawsze uśmiechnięty padre Rafael. Już po chwili porywa nas na imieniny swojej cioci. Odbieramy jego mamę, która obściskuje nas jakbyśmy wróciły po długiej nieobecności do domu. W głośnikach Strauss, w naszych rękach czekoladowe ciasto obsypane wiórkami kokosowymi. Kierunek – południe Limy, tam gdzie domy mają szyby, a pani ze skórzaną torebką pod pachą spaceruje z przystrzyżonym pieskiem po równie przystrzyżonym trawniku. Podczas kolacji rozmawiamy z 13-letnim Arturo po angielsku, bo bardzo to lubi, i prosi nas kilka razy, by o nim nie zapomnieć. Pijemy herbatę z porcelanowych filiżanek w kwiatki i grzejemy się w cieple domowej atmosfery.

Tutaj Jezusa nie wydrapuje się na szybie. Tu się go nakleja.