sobota, 30 listopada 2013

Instrukcja obsługi wolontariusza


Funkcje
     Niepowtarzalne dla każdego modelu. Dodatkowo posiada możliwość rozszerzenia. Zależnie więc od potrzeb potrafi układać pół nocy 144 bukiety z kwiatów jak zawodowy florysta, tym efektywniej im lepiej słychać śpiewane za ścianą operowym głosem kolędy. Gdy trzeba wytrze ręcznikiem głowę swojemu 11-letniemu chrześniakowi podczas chrztu, chociaż jeszcze 10 minut wcześniej siedział i tłumaczył, co to Polska. Podczas uroczystej Mszy Świętej pierwszo-komunijnej zrobi profesjonalne zdjęcia pamiątkowe 400 dzieciom, aby potem przed kościołem głośno nawoływać do kupienia Biblii i win salezjańskich. Funkcja ministranta też mu nie obca, gdy trzeba zrobić porządek w zakrystii i poukładać wszystkie szaty liturgiczne kolorami.

Wyposażenie podstawowe
     Przed przystąpieniem do eksploatacji wolontariusza sprawdź, czy zestaw zawiera wszystkie akcesoria.
- łóżko, w którym wolontariusz będzie się ładować minimum 4 godziny na dobę
- różaniec i Pismo Święte – w celu ściągnięcia instrukcji z funkcjami zaawansowanymi
- Pan Bóg w sercu – co by w ogóle działał
     Wszelkie pozostałe dodatki są opcjonalne.

Obsługa
     Wolontariusza należy chronić przed silnym peruwiańskim słońcem. Chyba, że chce się mieć krzywą opaleniznę jako kolejny sposób rozśmieszania dzieci. Unikać stosowania nadmiaru słodkich mango, bo obciążony nimi wolontariusz słabo wspina się po drabinkach, a i piłka jakaś taka szybsza niż zawsze. Wskazane wysyłanie go na Mszę Świętą codziennie o 6:45 w celu uaktualnienia oprogramowania. Trzymać w bliskim zasięgu dzieci.

Gdzie go dostać?
    Nie do kupienia w sklepach. Co najwyżej do wypożyczenia na rok. Ale pogadaj z Pomysłodawcą – może właśnie Ty staniesz się najnowszym z modeli.

sobota, 23 listopada 2013

Jedyny taki dzień w roku

                 Zaczęło się już po północy od zielonej tablicy w jadalni, kilometrów kolorowych wstążek przyczepionych do wózka i papierowych kotów na klamerkach do bielizny. Nasz Anioł Stróż miał w tym swój udział, budząc nas w ostatniej chwili na Mszę Świętą o 6:45.

               Potem oratorium poranne. Pięć razy prześpiewana po hiszpańsku „Barka”, w tym trzy razy pod hasłem „Ostatni raz, Senorita!”. 30 papierowych serduszek rozsianych po całej auli na różnym etapie malarsko-literackim. Wiecznie hiperaktywny Chici na podłodze koloruje swój kawałek serduchowego łańcucha w rytm dyndających nóg. Aldair cały dzienny zasób energii przeznaczonej do dokuczania kumuluje na zadaniu domowym, aby zdążyć jeszcze przygotować swoje serce. Potem jeszcze dwa maratony przebiegnięte w poszukiwaniu tych, co to wspaniałomyślnie poszli „sprawdzić, czy ksiądz już nie idzie”. Na szczęście to profesjonaliści i w momencie przybycia gościa stanęli na wysokości zadania.

                Dalej - uroczysty obiad. Tablica rejestracyjna na wózku „ALCI 2013” przyprawia wszystkich o ból brzucha i to bynajmniej nie od niestrawnego jedzenia. Zegar daje sygnał do startu i o 14:15 jesteśmy znowu w oratorium. Szkoda, że tylko my. Wciąż w eleganckich ciuchach ruszamy do szkoły w poszukiwaniu naszych codziennych pomocników. Spotykamy Mary, która uruchamia tryb „tylko spróbuj się sprzeciwić” i po 5 minutach mamy już 10 osób do pomocy.

                Oratorium startuje. Jeszcze urodzinowy poczęstunek, najbardziej zafałszowane sto lat, w jakim uczestniczyłam, rzadki gość w postaci idealnej ciszy podczas przemowy księdza, pudding, galaretki i lizaki, po których połowa nie chciała jeść obiadu. A potem to już jak zawsze. Brigitte gubi swój telefon i po pół godziny płaczu znajduje go w torbie koleżanki. Alex i Brayan prześcigają się w pytaniach o sakrament małżeństwa, nie wiem czy z ciekawości czy bardziej z niechęci ćwiczenia tabliczki mnożenia. Chłopcy z czwartej klasy krzyczą, że już chcą katechezę o Dominiku Savio, bo im się nudzi, a Erick, jak balsam na mą duszę, notuje każde słowo. Carlota wykrzywia swoją okrągłą buzię i piszczy „nie wyjeżdżaj!” gdy ktoś ją uświadamia, że jesteśmy tu tylko na rok – tłumaczenie, że przecież jeszcze 9 miesięcy niewiele dało. 16-letni Carlos, robi wszystko, żeby jak najbardziej opóźnić moment zamknięcia oratorium, bo nie chce wracać do pustego domu, i tylko męska duma nie pozwala mu pokazać, jak się cieszy, gdy mówię „mój synku” wyprowadzając go za bramę. 

                Urodziny księdza Alci’ego. Zastanawiam się tylko, kto tego dnia dostał więcej prezentów – on czy ja. I choć te moje rozpakowywało się trudniej – zawartość wynagrodziła wszystko.

sobota, 16 listopada 2013

Wózek zwany misją


     Niedługo Adwent. Jak mantrę powtarzamy to sobie na głos, bo coraz gorętsze dni nie są oczywistymi znakami zbliżających się świąt. A święta oznaczają większą ilość pracy. Atmosfera podgrzewa się nie tylko przez pogodę. Spotkania oratoriów, konkursy, zabawy i zakończenie roku dla wszystkich – czyli wizja 800 prezentów do przygotowania i rozdania. My robimy już swoją listę życzeń. Na pierwszym miejscu jest śnieg i coś innego niż ryż na wieczerzę wigilijną. Czasami jeszcze marzy mi się pieczątka z napisem „Dyrektorka Oratorium – Bosconia – Piura”, ale nie wiem czy byłam na to wystarczająco grzeczna.
     Wprost proporcjonalnie do ilości działania wzrasta ilość myślenia. Madzia co jakiś czas jak szpilką szturcha mnie stwierdzeniem „Gosia, nie do końca wiem, czego Pan Bóg ode mnie oczekuje.” Takie pytania pojawiają się jak kończąca zdanie kropka na koniec dnia. Ja jednak wiem. Pan Bóg ma dla każdego z nas program idealny, swoją perfekcyjną lekcję miłości i chce, abyśmy ten materiał przyswoili - nie za szybko, w swoim tempie. Najważniejsze, aby przyswoić go dobrze, bo codzienne zajęcia praktyczne są wymagające. 

     Więc każdego dnia budzę się.
   I każdą minutę chcę poświęcać Jemu. Bo wiem, że jakąkolwiek decyzję przyjdzie mi podjąć, dobrą czy złą, to gdy będzie to decyzja podjęta sercem szukającym Boga – On będzie mi błogosławił. On najlepiej wie w czym niedomagamy. I nie jest to dla Niego powód, żeby nas zostawiać samych z naszymi często złymi wyborami.
     I potem wstaję.
     W pośpiechu na oślep wycinam serduszka do wielkiego łańcucha na urodziny księdza Alci’ego i okazuje się, że wycięłam idealną liczbę. Spotykam Mary, która mówi, że do niej zawsze możemy przyjść się wypłakać. Wyciągam z biura księdza Piotra listę obecności, żeby następnego dnia dowiedzieć się, że była to na to ostatnia okazja, bo wyjeżdża. Luchino tańczący marinerę przyprawia mnie o całodniowy ból twarzy od śmiechu. A Ricardo z grypą przychodzi do oratorium, bo woli to niż siedzieć w domu.

     I uśmiecham się do Pana Boga. Bo wiem, że gdy taki osiołek jak ja ciągnie wózek zwany misją, On stoi z przodu i zapierając się nogami ciągnie samego osiołka.

sobota, 9 listopada 2013

W rytmie wszystkich (świętych)


1 listopada – święto Wszystkich Świętych. W niebie ciągły ruch.

Na ziemi z tym różnie. W nowym i większym kościele pustka też nabrała większych rozmiarów. Bieganie za animatorami, którzy mogliby coś przeczytać i śpiewanie a capella po hiszpańsku z racji braku zespołu odbija się emocjonalną czkawką. W poszukiwaniu niebiańskiego ruchu ruszamy na miejski cmentarz.

Wzrok ślizga się po śnieżnobiałych ścianach pełnych okienek, a głowa skanuje wszystkie możliwe seriale z kostnicami w roli głównej. Miejscami tynk tylko czeka, aż ktoś nie będzie patrzył, żeby w końcu odpaść od ściany. Zapalone żarówki bujają się na wietrze jak milion niewykorzystanych, kreskówkowych pomysłów. Bukiety balonów i suche, chodź wczoraj przyniesione kwiaty zapowiadają nocną imprezę. Ulubiona orkiestra już zamówiona, bo przecież dla zmarłego zawsze to co najlepsze.
Mężczyźni i chłopcy z klekocącymi drabinami na ramionach pomykają alejkami przekrzykując się nawzajem. Na życzenie dzielnie wdrapią się na samą górę, kilkoma sprawnymi machnięciami otrzepią z pajęczyn brudne okienko, by potem usadowić tam w pozycji idealnej żółte kwiaty obok różowo-fioletowego wianka z wizerunkiem Dzieciątka Jezus. Koszt usługi 50 gr. Do zdjęć pozują chętnie z nadzieją, że gdzieś za oceanem staną się sławni.

Wolny (choć szybki) dzień przynagla, żeby zrobić coś jeszcze. Kończy się na arbuzowym koktajlu ze słomką w towarzystwie Terry’ego-taksówkarza, równie zakręconego jak jego włosy i niestrudzenie uśmiechniętej Roxany. Żółta taksówka pomyka w stronę równie żółtego słońca, przez otwarte okna wpada szum kurzu i tumany okrzyków dzieci. W takie dni moje serce bije w rytmie slumsów.

Uciekając przed ziemskim ruchem znikamy w naszym pokoju. Na szczęście przed tym niebiańskim uciekać nie trzeba.

piątek, 1 listopada 2013

Język niekoniecznie hiszpański


Mówi DOM. Myśli o wybudowanej w dwa dni budce, sklejonej z innymi jej podobnymi w jeden tętniący życiem organizm. O kratach w przyciemnionych oknach i ubitym piachu przed wejściem. O swojej dzielnicy „Nowa Nadzieja”, na co jednak –  nie wiadomo.
Mówi SPOKÓJ. Myśli o tym, jakby tu wieczorem wrócić bezpiecznie do domu i nie stracić po drodze życia lub portfela.
Mówi RODZINA. Myśli o swoich pięciu nieślubnych dzieciach, rozsianych po babciach i wujkach i o tym, kiedy będą mogły pójść do pracy. O tym, że tak naprawdę to nic ją z nimi nie łączy, bo przecież jest wolnym człowiekiem.
Mówi PRZEPRASZAM. Myśli o tym, co za te przepraszam dostanie i, choć z matematyką zawsze ma problemy, szybko kalkuluje, czy mu się to opłaci.
Mówi MIŁOŚĆ. Myśli o coraz to nowych przekleństwach w kierunku swojej córki, która spragniona czułości codziennie wraca do domu z nadzieją, że dziś będzie inaczej.

Peru jak nie do końca kompetentny nauczyciel języka. Dlatego uczę się na własną rękę. I dlatego gdy mówię SZCZĘŚCIE
myślę o łzach i uśmiechu w idealnych proporcjach,
gdy mówię MISJA
myślę o ogromnym krzyżu i jeszcze większych siłach do jego niesienia,
a gdy mówię PAN BÓG
myślę – Ty to masz pomysły… :)