poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Lepsze od ALLELUJA

   Wiem, gdzie jesteś. Widziałam Cię w duszne, wielkopiątkowe popołudnie. Przechadzałeś się z krzyżem pod pachą. Jego ciężarem wznosiłeś tumany kurzu. To pewnie dlatego Cię nie widzieli. Zachaczałeś krzyżem o blaszane dachy, ale dyskotekowa muzyka zlała się z wibrującym dźwiękiem metalu. Zaglądałeś w jednorazowe i zadyszane uliczki. Oni jednak skupili się na krzyżu nie zauważyli Twojego orzeźwiającego uśmiechu.

      Przez Wielką Sobotę idę za Tobą z moim koślawym kawałkiem drewna. Przytulam się do niego, nieudolnie Cię naśladuję, powtarzam Twoje gesty. Rozkładam na czynniki Twoją miłość, uczę się z czego jest zrobiona. Zafascynowana Twoją niepojętą logiką każdego dnia daję wszystko po to, by wszystko mieć.

     Pokładam nadzieję w Wielkanocnym poranku. I pokładam nadzieję w porankach na slumsach. Bo wierzę, że od niejednego ALLELUJA lepszy jest Brayan, który w wieku 12 lat poszedł do pierwszej klasy podstawówki. Wykrzyczana w modlitwie rozpacz matki i wyuczone po 5 miesiącach "poproszę". Rozwrzeszczana burza oklasków w kościele na cześć Zmartwychwstałego i przyjacielska ręka na ramieniu. Pies, który śpi między moimi nogami na każdej Eucharystii i uściski tak mocne, że nie można się ruszyć. Nałożona w Wielką Sobotę świąteczna sukienka i łzy zakochanej w Polsce Mary. Dzieci wyjmujące sobie wzajemnie wszy z włosów i śpiewana w czasie mycia okien sekwencja wielkanocna. Przyjmowanie Komunii Świętej na boso i wypad z dziećmi na lody. Szloch zranionego serca i „dziękuję za mój krzyż” w najtrudniejszych momentach.

     Slumsy śpiewają swoją wielkanocną pieśń przez cały rok. I uczą mnie ufać. Ufać tak, aby już o nic nie prosić. I oczekiwać wszystkiego.

niedziela, 13 kwietnia 2014

Super



     Dla większości dzielnica „Nowa Nadzieja”. Dla tych co tu mieszkają „Czerwona Strefa” lub „Dziura”. Miejsce, do którego nie każda taksówka chce jechać. Gdzie czasami za przejazd ulicą trzeba zapłacić 1zł, by kolejnego dnia nie znaleźć opon przebitych gwoździami. Miejsce, w którym lepiej nie chwalić się dużą ilością pieniędzy. Dzielnica z zasadami, gdzie swój swojego nie tknie, chyba że po dobrze przedawkowanym weekendzie niezbyt da się już odróżnić kto przyjaciel, a kto wróg. Gdzie psy nie pogardzą zmarłym towarzyszem, a wychodzenie w pojedynkę po 20 jest wyłącznie na własne ryzyko. Gdzie Boga-zbawcę ceni się bardziej niż Boga-towarzysza.

     W tym miejscu na końcu świata żyją moi bohaterowie. Nie mają czerwonych peleryn ani kolorowych masek. Widzialni jedynie dla tych, którzy widzieć ich zechcą. Potrafią płynąć pod prąd na wyschniętej pustyni. Supermoce zamienili na współczucie, radość, pracowitość i wiarę.

     A więc jest 21-letni Antonio, który w czasie chodzenia po dzielnicy i zapraszania do Oratorium daje sobie ukraść telefon, byle tylko obronić towarzyszącego mu małego Daniela. 24-letni Javier po 6 latach idzie do spowiedzi, a spotkany po przyjęciu Pana Jezusa w Komunii Świętej nie może przestać się śmiać. Jest 15-letni Wilmer, który po odrobieniu swoich lekcji biegnie do chłopców z 4-tej klasy, by pomóc im w matematyce. 11-letni Alex weekendami pracuje na rynku pchając wózki z owocami, a w czasie oratoryjnej przerwy, zamiast biegać za piłką, leci do jadalni pomóc w rozkładaniu talerzy dla 70 dzieci. Jest też 22-letni Charles, który codziennie walczy o przepustkę, by tylko wyrwać się z koszarów do Bosconii i do dzieci. Jest 12-letni Alonso, który niepostrzeżony zakradł się do Oratorium, bo był głodny. Potem został na Drodze Krzyżowej, stojąc na baczność wsłuchany w każde słowo i tylko pytanie czemu składam ręce do modlitwy nie dawało mu spokoju.

     Żyję w świecie superbohaterów. Superbohaterów, którzy wiedzą, że ich codzienne wybory nie dadzą im supermocy, nie przeniosą na inną planetę, nie dadzą magicznych rozwiązań problemów, nie zmienią pstryknięciem palca ich losu, ani nie pozwolą uciec od czasami przygniatającej codzienności. Mimo to moi superbohaterowie mówią NIE mniej męczącej drodze przeciętności. I dlatego są SUPER.

sobota, 5 kwietnia 2014

Żniwa na pustyni



                12 misyjnych miesięcy skurczyło się do 4,5. Próbuję ogarnąć myślą tysiące dzieci, które przewinęły się w tym czasie przez Bosconię i Oratoria na slumsach. Patrzę na te wszystkie tygodnie i każdy jego dzień spędzony w Oratorium. Chciałoby się spytać – czy coś się przez ten czas zmieniło? Ktoś się nawrócił? Ktoś pociągnięty moim świadectwem przyjął chrzest? Albo zafascynowany pracą misyjną ruszył w świat, by świadczyć o Panu Bogu? Nie wydaje mi się, a przynajmniej nic o tym nie wiem. Można by powiedzieć – słabo. Bo przecież „po owocach ich poznacie”. 

                Ale chwileczkę. Wraca pytanie – po co wyjechałam na misje? Czy po to, żeby z otwartym Pismem Świętym w jednej i krzyżem w drugiej ręce wołać po rogach ulic „Nawracajcie się!”? A może po to, żeby zbawić cały świat i jeszcze trochę? Chyba jednak nie. I gdyby taki był cel wyjazdu zapewne nigdy bym się nie zdecydowała. 

„Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który mnie posłał, i wykonywać jego dzieło.” (J 4,34)

                Podążać naprzód szczególnie, gdy się nie zna drogi. Czy widać owoce, czy nie. I gdy stajemy przed ścianą problemów z Chrystusowym pytaniem w głowie „Kochasz mnie?”, z wiarą uczynić krok naprzód tak, by Bóg nie musiał powtarzać pytania. 
  
„Czyż nie mówicie: „Jeszcze cztery miesiące, a nadejdą żniwa? Oto powiadam wam: podnieście oczy i popatrzcie na pola, jak się bielą na żniwo.” (J 4, 35)    

                Więc podnoszę oczy i widzę 13-letniego Meydeisona, który na zwróconą mu uwagę nie odpowiada już wianuszkiem przekleństw, tylko mówi przepraszam i przychodzi się przytulić. Widzę czterech największych rozrabiaków, którzy jako jedyni zostają na wieczornej Mszy Świętej. Widzę, że szczegółowo zaplanowane zajęcia taneczne na slumsach kończą się półgodzinną posiadówką na środku jałowego placu i rozmowami o Polsce, o tym czy są tam psy, czy rośnie ryż i czy w telewizji lecą teleturnieje. Widzę Abigeil, która po, zdaje się, przypadkowej rozmowie zamieniła parciany worek na plecak z zeszytami i teraz zamiast zbierać paszę dla osła, przychodzi do Bosconi żeby się uczyć i grać.

„Żniwiarz otrzymuje już zapłatę i zbiera plon na życie wieczne, tak iż siewca cieszy się razem ze żniwiarzem.” (J 4, 36)