sobota, 26 października 2013

Ewangelia według Peru


Z Ewangelii według świętego Marka.

„W końcu ukazał się samym Jedenastu (...) i rzekł do nich: Idźcie na cał świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!”
-   Gdzie mieszkasz?
-   W Piura - odpowiadam.
-   Nieee, chodzi mi o to, skąd jesteś.
-   Z Bosconi.
            Zrezygnowanie miesza się ze grupowym śmiechem. Nasz świat to Piura, nasza Ewangelia to codzienne skubanie nieba i wsuwanie innym do kieszeni, gdy nie patrzą.

„W imię moje złe duchy będą wyrzucać...”
            Droga Krzyżowa. Maycol pobija wszelkie rekordy i zaczyna swoje kościelne biegi już przy piątej stacji. Łapię go za ramiona, pokazuję palcem na stację  -  Szymon Cyrenejczyk pomaga nieść krzyż - i przytulam. Resztę nabożeństwa spędza przyklejony do mojego biodra.
           
„... nowymi językami mówić będą...”
            Podczas gdy w naszym pokoju stos słowników hiszpańskiego rośnie, w Bosconi zapanowała moda na naukę błogosławieństwa po polsku. Dla większości jednak „niech Cię Bóg błogosławi...” nie będzie nigdy niczym więcej niż „nie cie bum bum”. 

„...węże brać będą do rąk...”
            W naszej łazience zamieszkał nowy lokator. Ma długość 6cm i kolor smoły. Na imię mu Pan Karaluch. Teraz wiemy, po co to dodatkowe łóżko w pokoju - salezjańska gościnność nie zna granic.

„... i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić.”
            Wspomnienie Wspomożycielki Wiernych. Wyćwiczony mechanizm rozdawania ciastek w jadalni pozwala nam zmniejszać ilość wyciągniętych rączek w nienajgorszym tempie. Z rytmu wybija mnie coraz mocniej wbijający się w moje plecy palec. Mały Erick uśmiecha się i wyciąga w moją stronę orzechowo brązowe ciastko w czekoladowej od brudu ręce. Na propozycję podzielenia się po połowie odpowiada jeszcze większym uśmiechem. A Pan Bóg dał, że 3 dni po tym wciąż czuję się dobrze.

„Na chorych ręce kłaść będą, a ci odzyskają zdrowie.”
            Oratorium poranne. Ciasteczka przyniesione, słupki z dodawaniem sprawdzone, ksero katechezy stygnie na szafie. Moja wyobraźnia gra już z chłopakami w nogę, podczas gdy oczy napotykają szurającą w moją stronę Sarai. Jej sposób poruszania przypomina mi wszystkie otwarte złamania, które widziałam w życiu. Rzeczywistość w postaci palca Sarai pokazuje jednak na małą czerwoną kropkę na stopie. Pierwsza pomoc w postaci wody utlenionej, plastra i buziaka czyni cuda.

            Jaka misja, tacy Apostołowie.

sobota, 19 października 2013

Jezus i łaskotki

Godzina 17, słońce próbuje schować się już za murami Bosconi. Lawirujemy z gracją łyżwiarzy figurowych pomiędzy stołami zastawionymi dziećmi i ich plastikowymi talerzami. Chaotyczny stukot 70 łyżek o 70 talerzy powoli zastępuje jeszcze bardziej chaotyczny dźwięk 70 rozgadanych główek. Ostatnie odliczanie, 3, 2, 1… i już, ostatnie łyki słodkiej herbaty nadmuchały ostatnie policzki na chwilę cichych główek.

Rzut oka na całość i prawa ręka rusza powoli do góry w geście wskazującym przygotowanie do modlitwy, ale… coś jest nie tak. Na godzinie pierwszej wyczuwa się napięcie. Mała Mariela bezskutecznie próbuje wsiąknąć w białą ceratę chowając się w zaciśniętych ramionach. Wpatruję się dokładniej w jej buzię – piegi zniknęły, zlewając się z jednolicie różową twarzyczką. Regularnie podnoszące się ramiona potwierdzają teorię. Podnoszę wzrok i moje oczy napotykają cichą jak nigdy Brigitte, dając jej w ten sposób nieświadomie sygnał do ataku.

- Señorita, bo ona… - z jej ust wylewa się potok słów przypominający odgłosy boscońskich ptaków. Jak dobrze, że rozumiem ptasi.
- Brigitte – jak kajakarz walczący z nurtem przebijam się przez ten strumień – wiesz, że każdą rzecz, którą robisz drugiemu człowiekowi, czynisz też Pan Jezusowi?
Ktoś zakręcił kurek z wodą. I wyłączył też opcje oddychania. Powiększone w lekkim przerażeniu oczy atakują moją twarz.
- Nie... – wykrzywiona buzia i zaciągający dźwięk zdradza niepewność.
- A jednak. Bo widzisz, w sercu każdego z nas mieszka Pan Bóg. O tu – łaskotkowy atak rozluźnia w śmiechu malutką buzię.
- Ale przecież serce jest gdzie indziej! – przebija się przez śmiech standardowo przeszywający głos Brigitte.
- A, przepraszam, pomyliłam się.
Kilka głębszych oddechów, ostatnie spojrzenie Brigitte i jej ręce ruszają w kierunku Marieli.
- No przestań już płakać, przestań, przepraszam cię, no już, uspokój się! - słowa wykrzykiwane w rytm szturchnięć i szarpnięć są jednoznaczne – Brigitte okazuje czułość.

Teraz już wiem po co Pan Bóg stworzył łaskotki. Peruwiańska lekcja życia nr 457 – łaskotki nowym narzędziem ewangelizacji.

sobota, 12 października 2013

Owoc pustyni

Każdego dnia dostaję do ręki garść ziaren.

Ziarenko siły miętolę w palcach, gdy z powiekami zroszonymi snem i z bladym wspomnieniem Mszy Świętej o 6.45 idę do bramy, przy której czekają już drepczące z niecierpliwości dzieci. Z szerokimi uśmiechami gotowymi do dawania powitalnych buziaków.

Przeżuwam dokładnie ziarenko cierpliwości, gdy Isis po raz setny wybiega z krzykiem z sali bez pytania i trzeba ją gonić po Bosconi w atmosferze stadionowego dopingu reszty auli.

Ziarenko nadziei wciskam w zaciśniętą pięść Roxany, która z oczami iskrzącymi się od łez i zawsze obecnym na jej buzi uśmiechem opowiada o swoim młodszym rodzeństwie, ciężko chorej mamie i braku pieniędzy na operację.

Podrzucam wesoło ziarenko radości, gdy zwykłe przytulenie Shantal kończy się turlaniem się po ziemi z bólem brzucha od śmiechu.

Ziarenko zrozumienia wrzucam do kieszeni, gdy jedyne wolne półtorej godziny w ciągu dnia spędzam z księdzem na kupowaniu benzyny.

Z rozczuleniem przyglądam się ziarenku czułości, gdy Paolo prosi o wytłumaczenie mu matematyki mimo, że doskonale ją rozumie. Każdy pretekst dobry, żeby się przytulić i podziękować.

Ziarenko wiary dzielę na pół, gdy podczas Drogi Krzyżowej w kaplicy 11-letni Sixto pyta się mnie, kto to jest ten mężczyzna na obrazku. Stacja XI – Pan Jezus przybity do Krzyża.

Pan Bóg pozwala pustyni wydawać owoce. Ale do siania ma tylko nasze ręce.

wtorek, 1 października 2013

Zarażona

Pan Bóg przeprowadził się na slumsy.

Z całym dobytkiem na szczekającej przyczepce ruszył na pustynię. Minął ostatnie drzewo po prawej, z rozpędu pokonał śmieciowy kanion z dwoma zesztywniałymi kotami po lewej. Zgrabnym slalomem wyminął tęczowo wyprażone sterty niewiadomo-czego. W dwa dni sklecił domek z blachy i sprytnie zaplecionej suszonej trawy. Ściany wytapetował kolorowymi gazetami – zapach takiego luksusu dobrze się komponuje z osiołkiem czekającym przed wejściem.

Pan Bóg mieszka na slumsach.

Uwielbia orzeźwiająco chłodne poranki tchnące nadzieją. Rozczulają go zachody słońca, gdy ogląda je z piaskowo-śmieciowych gór, obwieszony dziećmi krzyczącymi mu do ucha. Wtedy nawet wszy mu niestraszne. Nerwowo przygryza palce, gdy widzi wracających po zmroku do domu sąsiadów. Czasami zasypia trochę niespokojny, przy kołysance z wystrzałów.

Pan Bóg każdego dnia spaceruje po slumsach.

Uczy dzielić się swoimi pięcioma ciastkami z tygodniowego przydziału. Rozdaje żółte ulotki zapraszające na niedzielną Eucharystię. Zaczepia dzieci, aby wśród śmiechu i łaskotania przemycić zaproszenie do Oratorium. Otoczony grupką głodem zaspanych psów odwiedza i błogosławi domy. Umierającą młodą kobietę czule głaska, wysłuchuje i spogląda kątem oka na trójkę jej dzieci. Przymierającego z głodu ojca rodziny karmi nadzieją.

Pan Bóg kocha slumsy.
           A ta miłość jest zaraźliwa.